Chodźmy na zakupy


Nigdy nie byłam jakąś wielką fanką zakupów, a dokładnie to fanką łażenia po sklepach. Choć jak typowa baba, gro mojej pensji przeznaczałam na ciuchy i kosmetyki. I chociaż tłumy w galeriach handlowych, kolejki do kas i przymierzalni czy przeciskanie się między wieszakami doprowadzało mnie do szału to kilka razy w miesiącu shopping z koleżanką wypadało odbębnić. Tak było kiedyś. Kiedyś, czyli wtedy gdy nie byłam dzieciata. Zmiany w robieniu zakupów zaobserwowałam już w czasie pierwszej ciąży. Nawet nie o to chodzi ze zaczęłam kupować coraz więcej jedzenia, po prostu zmieniły się moje zakupowe preferencje. Jak każda przyszła mama rozpoczęłam misję pt.: Zbierz wyprawkę. W sumie nic dziwnego, po co kupować sobie ubrania skoro za kilka miesięcy będą one za duże? Ale jakoś tak dziwnie się stało, że ciąża się dawno skończyła, dziecina ciuchów miała na następny rok a każda wizyta w galerii kończyła się kupowaniem kolejnych sukieneczek, zabaweczek i innych niezwykle przydatnych dziecięcych gadżecików. Co się stało z moją wrodzoną, znaną wśród kobiet chęcią do "wyglądania" ? Nie to, że nie przeszkadzał mi brak nowych ciuchów, aż tak źle to nie było, hasło "nie mam co na siebie włożyć" wciąż funkcjonowało, po prostu zamiast sobie wolałam kupić coś Młodej, mimo że ona wcale nie uskarżała się na brak nowej odzieży. Zresztą wizyty w centrach handlowych również zdarzały się dużo rzadziej. Teraz przy dwójce to normalnie święto. Ale jak to cieszy! W sumie to nadal nie lubię błąkać się po sklepach, ale przynajmniej do ludzi wyjdę i miasto zobaczę. No i oczywiście kupię coś dzieciom. Bo przecież nie sobie. Jezuniu, jakie to żałosne... Tak się ostatnio zmuszałam żeby coś dla siebie kupić (nawet w duchu tłumaczyłam sobie, że to nic strasznego, nieduży wydatek, przecież są przeceny), że w końcu się udało. A teraz ilekroć zaglądam do szafy to pluję sobie w brodę. Ani mi się jakoś szczególnie nie podoba, ani to jakaś okazja nie była, a przecież w to miejsce mogłam tyle fajnych rzeczy kupić moim dziewczynom! No nic. Może mi z czasem przejdzie. I znów zacznę "wyglądać". Tymczasem muszę się zadowolić cotygodniowymi, rodzinnymi wyjściami do supermarketu. Nigdy nie sądziłam że będę czerpać z tego radość... A jakie dylematy przed wyjściem, ho, ho! "To co? Dziś Biedronka, a może Lidl, a może pojedźmy do Auchan?" Przynajmniej jakbym wakacje wybierała. Ale nawet z supermarketu nie mogę wrócić bez zbędnego gadżetu. Dla dzieci naturalnie, bo przecież nie dla siebie. Tak sobie czasem marzę, żeby ktoś mi sprezentował bon na zakupy. W sklepie z damską odzieżą. Gdzie absolutnie nie ma działu dziecięcego. Święty Mikołaju, czytasz to może?

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Eee a myslalam ze tylko ja jestem taka "nienormalna":D. Ale nie przejumj się, nowa bluzka przyozdobiona w "kakałkową" plamę cieszy tak samo jak stara:D

Mamochistka pisze...

O wlasnie! O nowych bialych spodniach umorusanych keczupem zapomnialam wspomniec ;)

Mamochistka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.