Gdzie kucharka jedna...

Najwyższa pora coś naskrobać. Nie o to chodzi, że nie pisałam, bo mi się nie chciało. Bardziej dlatego, że jak już zamierzałam wziąć się za pisanie, to ciało odmawiało posłuszeństwa i padałam jak kawka. Podobno "happy hours" dla matki to ten czas pomiędzy zaśnięciem dzieci, a jej własnym. No więc dziewczyny ostatnio nie zrobiły mi promocji i kładą się dzień w dzień koło 23. A wtedy to ja padam jak zabita. Ale, ale. Rzuciłyśmy pana smoka! Zwaliłam wszystko na orkana Ksawerego. Wywiał gumowego zatykacza z domu. Starsza łyknęła tę ściemę jak młody pelikan. Tak, więc wiatrzysko na coś się przydało. Z nowości u nas to jeszcze Młodsza raczkuje. Czyli trzeba zacząć częściej odkurzać. Można też czekać aż sama wyfroteruje podłogę. Gorzej jak zacznie eksplorować przestrzeń naziemną językiem.
To tak tytułem wstępu, przejdźmy do konkretów. Rutyna dnia codziennego wdarła się do mojej kuchni. Lubię gotować i robię to z przyjemnością... wtedy gdy mam czas i nic mnie do tego nie zmusza. Jak mnie jedna ciągnie za nogę, a druga mendzi z bujaka, to nawet wszystkie Okrasy, Makłowicze i inne Masterchefy woleliby wtranżalać suchy chleb niż pichcić w takich warunkach. No dobra, zaraz będzie, że przesadzam. Powiedzmy, że Młoda śpi a Starsza ogląda baję. Ja mam pełną lodówkę i ochotę na gotowanie. Wszystko super, tylko... ostatnio coś brakuje mi już weny i pomysłów. I tak raz w tygodniu jest u mnie pomidorówka, bo to nasza ulubiona zupa. Ale nie samą pomidorową człowiek żyje. Niby jest tych możliwości co nie miara, a codziennie mam ten sam problem, co zrobić dziś na obiad? Jakież życie było cudowne, kiedy to przychodziło się na gotowe, talerz pod nos podstawiony przez mamę, obiad cieplutki się jadło... Pomyśleć, że jeszcze wybrzydzałam. A teraz, weź tu człowieku gotuj coś na prędce,  z tego co jest w domu, bo nie ma czasu do sklepu wyskoczyć, i najlepiej uwiń się z tym nim potwory przypomną sobie o Twoim istnieniu, i jeszcze, kurwa mać, bądź kreatywnym, żeby nudy na talerzu nie było. A jak jakimś cudem Ci się uda,  to i tak na koniec okaże się, że Starsza ma dzień na "nie", więc do otworu gębowego nic jej nie wsadzisz, Młodsza może i chętnie, ale jeszcze z rok musi poczekać, Tatochista nie ma czasu, więc może zje jutro, a ja jem, znaczy łykam zimne, bo wiadomo, że matki ciepłego zjeść szans nie mają... I co się dziwić, że nie chce mi się dumać nad jedzeniem? A może Wy, drogie mamy, macie jakieś sprawdzone stronki z przepisami? Najlepiej szybkimi, łatwymi, gdzie wszystko wszystkim można zastąpić. A może nie ma co wymyślać, tylko na okrągło jeść to co sprawdzone i lubiane? Jeśli tak, to od dziś u Mamochistki królują makarony, steki wołowe i pomidorówka.




Brak komentarzy: