Moda na sukces

Ostatnio coraz częściej dopada mnie poczucie, że powinnam COŚ ZROBIĆ. Czyli coś innego niż opiekowanie się dziećmi i kurodomowanie. Może by tak znów pójść do pracy? Jak cudownie byłoby znów wstawać skoro świt, godzinę tłuc się do biura, wąchając tych, którzy zapomnieli umyć rano zębów, i te, które w pośpiechu wylały na siebie cały flakon perfum. Potem osiem godzin siedzenia przed kompem, co grozi hemoroidami i powrót w korkach przez całą Warszawę, po to tylko by dotrzeć do domu na dobranockę i wskoczyć w ten jakże rozkoszny, rodzinny kierat, a gdy dzieci nareszcie usną, paść na pysk bez kolacji. Musi mi się bardzo nudzić w domu, skoro ta perspektywa mnie nawet troszkę kusi i rajcuje. A tak poważnie to zdaję sobie sprawę, że dla pracodawców nie istnieję. Tak to jest jak zamiast na karierę, stawia się na rodzinę i macierzyństwo. Nie zdążyłam nawet do końca wskoczyć w ten pracowniczy obieg, kiedy już z niego wypadłam a przy okazji przepadłam z kretesem. Jak odchowam moje dzieci na tyle bym z czystym sumieniem mogła wrócić do roboty, będę pod trzydziestkę i z marnym doświadczeniem, bo nim je zdążyłam zdobyć, to się rozmnożyłam. Pięknie. Cóż, liczyłam się trochę z tym, że tak to właśnie będzie. Choć czasem ubolewam nad tym, że nie dokonam tego o czym marzyłam, nim pragnienie posiadania dziecka, przesłoniło mi oczy. Może jednak moja sytuacja to za to dobry start dla początkującego drobnego przedsiębiorcy. W końcu tyle jest możliwości, zwłaszcza na rynku internetowym. Można by się zająć jakimś chałupnictwem czy coś. No nie wiem. Coś pewnie wymyślę. Gorzej z realizacją i samozaparciem. W najgorszym wypadku skończę jako kwoka, która życie poświęciła swoim dzieciom i tak nad tym ubolewała, że aż swoje żale wylewała na monitor komputerowy. Ale czy naprawdę aż tak ważny jest sukces? I czy rzeczywiście można go odnieść jedynie na tle zawodowym? Zazdroszczę trochę tym, którzy spełniają się w pracy, odnoszą sukcesy sportowe itd. Czytam  na twarzoksiążce co robią moi znajomi i kiwam głową z uznaniem. Ale czuję, że niektórzy, zwłaszcza kobiety u których daje o sobie znać instynkt macierzyński, zazdroszczą z kolei mnie. Mojego nudnego, poświęconego potworkom życia. Pewnie też bym zazdrościła mamuśkom, gdybym sama  była kobietą sukcesu. Ale czy rzeczywiście to pojęcie tyczy się jedynie tych, którzy stawiają na karierę? Może tylko się tłumaczę sama przed sobą, żeby nie czuć się mniej interesującą od tych ambitnych żywiołowych nie-matek. Albo zazdroszczę tym, które potrafią połączyć jedno i drugie. Choć tak naprawdę uważam, że cokolwiek człowiek nie osiągnie to przecież dzieci są największym sukcesem, a ich wychowanie życiowym wyczynem. Szczerze wierzę, że Ci co mają inne zdanie, zmienią je gdy tylko zostaną rodzicami. 

Brak komentarzy: